piątek, 17 października 2014

zmiany,zmiany...

Troszke zmian sie nam szykuje. I w najblizszym czasie i w troche dalszej przyszlosci.
Po pierwsze, podjelam decyzje,ze nie wracam do pracy po urlopie macierzynskim. Dlugo sie zastanawialam, co bedzie najlepsza decyzja dla dzieci, dla mnie, dla naszej Rodziny i doszlam do wniosku, ze na chwile obecna nie chce spedzac w pracy polowy dnia. Chce byc przy Mariance, chce o normalnej godzinie odbierac dzieci z klubu malucha i przedszkola, chce spedzac z nimi popoludnia, chodzic na spacery,rozmawiac, wyglupiac sie. Po prostu byc.

Po drugie, od przyszlego tygodnia Julinka i Mateusz po przedszkolu dwa razy w tygodniu beda uczeszczali na...niemiecki :-) Tesciowa kazala mi stuknac sie w glowe i przestac wydziwiac i jesli juz zapisac na angielski. Moi Rodzice przy kazdej okazji truja,ze mam w ogole zrezygnowac, bo to tylko obowiazek i pozbawie dzieci radosci i dziecinstwa. A ja po prostu mysle przyszlosciowo,bo...

Po trzecie chcieibysmy przeniesc sie na stale do Niemiec. Nie dzis i nie jutro,ale ze spokojem za kilka lat. Kuba bedzie mial tam wieksze perspektywy,dzieci tak samo, a i ja zawsze chcialam mieszkac za granica.Co prawda, w jakims cieplym kraju,ale jak sie nie ma co sie lubi,to sie lubi co sie ma :-) Mam nadzieje, ze Brzdace przed wyjazdem zalapia jakies podstawy jezyka i beda mialy choc troche ulatwiony start.

I po czwarte znow odnalazlam szczescie. w zwyklej codziennosci. nareszcie znow jest normalnie. spokojnie. Dzieci odnalzaly spokoj, znow sa radosne, beztroskie i zwyczajnie szczesliwe.
Ich szczescie, to moje szczescie.

środa, 15 października 2014

Jesień...

Gdzie się podziała ta piękna, złota jesień z ostatnich dni?

Od wczoraj za oknem szaro, ponuro i mokro. A mnie ogarnął jakiś absolutny niechciej i najchętniej nie wychodziłam spod koca. I pomyśleć że jeszcze kilka temu biegałam pełna energii. Ganiałam za dziećmi po placu zabaw i po ogródku. Zrobiłam porządki w domu-łącznie z umyciem wszystkich okien.

A teraz?
Teraz zalegam na kanapie. Rano wskoczyłam w dres, odwiozłam Brzdące do przedszkola i wygląda na to, że to na dziś koniec mojej aktywności. Mogłabym iść na spacer z Lilą i Marianką, bo nie pada, ale tak bardzo mi się nie chcę, że sobie to daruje. Li po przeziębieniu więc do końca tygodnia towarzyszy nam w domu, zaszyłyśmy się na kanapie i dzień spędzimy na przytulasach.

Może wreszcie nadrobię blogowe zaległości, albo naskrobię kilka postów na zapas, bo parę tematów siedzi mi w głowie.

Na razie dopiję herbatę, odciągnę Li od piersi na której ostatnio wisi częściej niż siostra i zabiorę się za przygotowanie obiadu...

piątek, 26 września 2014

Dwa lata.

Lilianko!
Dwa lata temu przyszłaś na świat i wywróciłaś nasze życie do góry nogami. Tygodniami walczyliśmy o Ciebie. O Twoje życie i zdrowie.
A Ty każdego dnia pokazywałaś nam ile sił drzemie w Twoim maleńkim ciałku. Każdego dnia zaskakiwałaś nas swoją siłą i wolą walki. Pokazałaś że nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych.
Gdy nasze życie z Tobą zaczęło być normalne, gdy myśleliśmy, że wszystko co najgorsze już daleko za nami znów zaatakowała podstępna choroba. Znów drżeliśmy o Ciebie, bo chwilami było naprawdę kiepsko.

A Ty?
A Ty Córeczko znów pokazałaś nam swoją siłę i udowodniłaś ze nie ma takiego przeciwieństwa, którego nie potrafiłbyś pokonać. Mimo pewnych ograniczeń wynikających z Twojej choroby żyjesz pełnią życia, jesteś wulkanem energii i świetnie się rozwijasz. Z całej naszej rodziny to właśnie Ty Lilianko najlepiej sobie z tą sytuacją poradziłaś.

Córeczko, jesteś naszą miłością, szczęściem i radością. Jesteś nadzieją na lepsze jutro. Lekiem na całe zło.
Nasza miłość do Ciebie jest nieopisana. Nie ma słów, które mogłyby ją wyrazić. Kochamy Cię każdego dnia bardziej. Dziś bardziej niż wczoraj, a jutro bardziej niż dzisiaj.
Twój uśmiech osusza wszystkie nasze łzy, Twoje kocham rozmiękcza serca, a Twój radosny śmiech sprawia, że w domu śmiejemy się wszyscy.

Bądź szczęśliwa Córeczko. Na zawsze i na wieczność.

poniedziałek, 1 września 2014

Przedszkolaki :-)

Od dziś Julinka i Mat są pełnoprawnymi przedszkolakami :-)
Od rana uśmiechnięci powędrowali do nowego przybytku. Co prawda na miejscu troszkę buźki posmutniały, bo i miejsce nowe i Panie inne i płaczące dzieci dookoła. Na szczęście dość szybko odkryli wielki, kolorowy kosz z zabawkami i ruszyli przed siebie już nowym przygodom :-)

Nowe przedszkole to nie jedyna zmiana, którą zawitała do nas wraz z nastaniem września. Po długich przemyśleniach i kilkukrotnym rozważeniu wszystkich za i przeciw zdecydowaliśmy, że Li pójdzie do Klubu Malucha do którego do tej pory uczęszczały Brzdące. Wiele kosztowała mnie ta decyzja, ale Kuba uświadomił mi, że nie mogę trzymać jej cały czas pod kloszem, tylko dlatego, że jest chora i urodziła się zbyt wcześnie. I pewnie na rację, tylko jakoś tak ciężko było ją tam zostawić...

Na szczęście w domu czekała Marianka. Mój mały Promyczek, moja dziewczynka, której ostatnie miesiące życia dziwnie przeciekły mi przez palce...

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Powoli do przodu...

Po wszystkich zawirowaniach ostatnich tygodni i miesięcy powoli chyba wychodzimy na prostą.
Do problemów zdrowotnych i emocjonalnych w międzyczasie doszedł jeszcze mój wypadek samochodowy i kradzież torebki ze wszystkimi dokumentami i telefonem, których pewnie już nie odzyskam...

W ostatnim czasie staraliśmy się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, co chyba zaowocowało. Rozmawiamy, tłumaczymy, wyjeżdżamy wspólnie na mniejsze i większe wycieczki, co bardzo dobrze robi i dzieciom i mam.
Ogarniamy ta nową rzeczywistość i powoli chyba zaczynam wierzyć, że damy radę i RAZEM ze wszystkim sobie poradzimy.

środa, 16 lipca 2014

Nie.

Nie. Kuba nie odszedł.
I szczerze mówiąc nie do końca wiem, skąd takie wnioski.
To, że nie jest różowo, że nie układa się ostatnio między nami najlepiej nie oznacza od razu, że spakował  się i odszedł.

(Choć pewnie niektórych bardzo by ucieszyło gdyby tak właśnie się stało.)

Kuba jest przy mnie. Przy nas.
Rodzina jest dla niego najważniejsza, więc walczy z całych sił o to, by się nie rozpadła.
Oboje walczymy.
Nie jest lekko.
Ale staramy się.
Dla siebie.
I dla Nich.

wtorek, 15 lipca 2014

Tylko dla Nich...

Szukam ukojenia...
Znajduję je w przytulnej do mojej piersi Mariance.
W szczebiocie Brzdący pluskających się w ogrodowym basenie.
W Liliance, która w swojej nowej codzienności radzi sobie zdecydowanie lepiej niż ja.

Zagubiłam się i nie mogę odnaleźć.
Brak mi sił by ogarnąć codzienność.
Sypie się wszystko.
Kawałek po kawałku.
I tylko dla Nich jeszcze zupełnie się nie poddałam.

wtorek, 17 czerwca 2014

...

Nie będę obiecywać poprawy, bo zwyczajnie nie wiem kiedy i czy w ogóle wrócę do pisania.
Mogę jedynie przeprosić za milczenie, nie w głowie mi blog, gdy inne rzeczy się sypią.

Liliana ma cukrzycę i zaburzenia wchłaniania. Jest, mam nadzieję, pod dobrą opieką i powoli odzyskuje siły a to najważniejsze.

Ja przymierzam się do rezygnacji z pracy. Kiepski ze mnie psycholog skoro nie potrafię dotrzeć do swoich dzieci i pomóc im i sobie samej.
Z resztą nieważne.

niedziela, 18 maja 2014

Lilianka.

Lilianka choruje.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nie wiemy co jej dolega.
Za sobą mamy już pobyt w szpitalu, od jutra czeka nas kolejny.
Na razie wiadomo jedynie, że ma problemy z wchłanianiem żelaza, którego we krwi miała śladowe ilości i nagłe, niekontrolowane spadki cukru we krwi. Niestety żaden z lekarzy nie potrafił nam do tej pory powiedzieć, czym jest to spowodowane...

Ciężki czas przed nami. Ciężki za nami. Przez parę godzin byłam pewna, że Li walczy z białaczką. Wszystko przez zamienione wyniki w szpitalu. Nie powiem, jak wielki spadł mi kamień z serca gdy okazało się, że to nie to. Wylałam hektolitry łez, by potem się cieszyć. Radość pomieszana ze smutkiem, bo przecież w momencie, gdy ja odetchnęłam z ulgą inna mama przezywa dramat i to jej świat się rozpada...

Staram się być dobrej myśli, staram się wierzyć, że w końcu dowiem się co jest mojemu dziecku i jak mu pomóc. Czasami jednak nie daję rady.
Chodzę na rzęsach, dwoję się i troję, by będąc w domu z każdym dzieckiem spędzić jak najwięcej czasu. Wiem, że każde mnie potrzebuje. Dobitnie przekonałam się o tym po powrocie ze szpitala, kiedy to Julia traktowała mnie jak powietrze i kompletnie ignorowała, mówiąc, żebym wracała do szpitala, a Mateusz zaczął bić i wyładowywać na mnie swoje dziecięce frustracje. W Klubie Malucha też niezbyt różowo i codziennie odbierałam telefony w sprawie Brzdący...
Rozmawiam, tłumaczę, jestem...

...ale czuję, że zawiodłam na całej linii. Zawiodłam, jako mama. Strasznie mi źle i zupełnie sobie z tym nie radzę. Nie sądziłam nigdy, że będę musiała wybierać, które dziecko postawić na pierwszym miejscu i które najbardziej mnie potrzebuje.

Jeśli kiedyś któreś z moich dzieci powie mi, że nie było mnie, gdy tego potrzebowało będą mieli stuprocentową rację. Nie ma mnie przy Mariance, którą teściowa rozpieściła do granic możliwości i która uspokaja się nie przy mnie, a u teściowej na rękach. Nie ma mnie przy Julii, która ze swoimi problemami biegnie do taty i sama mówi, że mama nie ma czasu na jej sprawy. Nie ma mnie przy Mateuszku, który woli już zasnąć sam, niż trzymając mnie za rękę, jak kiedyś...

Jestem przy Lilce, gdy dzielnie znosi kolejne badania i czas spędzony poza domem, w szpitalnych murach.

Serce rozpadło mi się na milion maleńkich kawałków. I nie wiem, czy kiedykolwiek uda się je poskładać.
Tym bardziej, że i nasza rodzina zaczyna się rozpadać...

piątek, 25 kwietnia 2014

...

Nie ma mnie ostatnio w sieci. I na razie nie zanosi się na zmianę...
Nie dopuszczam do siebie złych scenariuszy, staram się myśleć pozytywnie ale czasami wszystko przytłacza. szczególnie wieczorami, gdy patrzę na śpiąca i taka jeszcze bezbronna Li...

Musi być dobrze.

Mało konkretny post, wiem. Ale nie chce wdawać się w szczegóły gdy sama nie wiem jeszcze co się tak naprawdę dzieje.
Może obawy nasze i lekarzy okażą się bezpodstawne.

Oby tak właśnie było...

sobota, 19 kwietnia 2014

...

Spokojnych i rodzinnych Świąt Wielkiej Nocy...

czwartek, 3 kwietnia 2014

:-)

Ale dziś piękna pogoda :-)
Słońce z samego rana świeciło w okno i jakoś tak od razu chce się wszytko bardziej :-)

Po przeczytaniu notki u Meg uświadomiłam sobie, że to już najwyższy czas, bym znów zaczęła biegać, wszak od narodzin Marianki minęły prawie 3 miesiące. Muszę spiąć dupkę i zabrać się za siebie, co by znów poczuć te endorfiny :-)
Marzy mi się specjalny wózek do biegania, ale jak powiem o tym Kubie to stwierdzi, że na głowę upadłam myśląc o kolejnym i z domu wyrzuci :D na szczęście popatrzeć sobie mogę, a może dzięki temu mężulkowi zmięknie serce i zrobi mi prezent :-)

Na razie zamiast biegać wygrzewam się na ogródku, z Marianką śpiąca na moim brzuchu. Lilka obok bawi się w piachu, Mateuszek kopie piłkę z tatą, a Jula wozi po ogródku swoją lalkę, znudził jej się lalkowy wózek i teraz koniecznie musi spacerować z normalnym, dziecięcym. na szczęście na spacerach pozwala do środka włożyć Maniulkę, ale prowadzić musi sama, nikogo innego nie dopuści :-)

Czekamy, aż Malizna się obudzi i naje, a potem ruszamy podbijać plac zabaw :-)

Jakie Wy macie plany na popołudnie?

wtorek, 1 kwietnia 2014

zdrowa! :-)

Po wczorajszej kontroli wreszcie mogę napisać, że Marianka w pełni zdrowa :-)
Mamy zielone światło na spacery, oby tyko pogoda się nie popsuła to znów będziemy spacerować całą rodzina, a nie na zmianę :-)
Brzdące wróciły do Klubiku, a my mamy babskie przedpołudnia z Blanką i dziewczynkami.
Doceniam bardzo pomoc naszej Niani, w spokoju mogę choć troszkę ogarnąć dom, zrobić pranie, poprasować ( chyba jestem niereformowalna i dalej nie mogę sobie wyobrazić, żeby tej sterty nie prasować tylko po prostu złożyć i włożyć do szafy:D) czy ugotować obiad. Z odebraniem Julinki i Mateuszka też nie mam problemu, nie muszę brać ze sobą dziewczynek, więc jest mi dużo, dużo łatwiej. Niby to tylko 4 godziny dziennie, ale pomoc nieoceniona :-)

Marzec przeleciał mi nie wiadomo kiedy. Niebawem święta, chrzest, a potem to już tak naprawdę długi majowy weekend. Pędzi ten czas jak szalony. Marzy mi się jakiś rodzinny wyjazd, ale boję się cokolwiek planować. Z czwórką dzieci to jednak spore ryzyko, a choróbska lubią płatać różne figle. Będzie dobrze, to pojedziemy gdzieś na ślepo. Może znajdzie się miejsce na nocleg dla naszej gromadki :-)

Leniwa dziś jestem niesamowicie. Zegarek pokazuje, że już po 10, a ja dalej w piżamie. najwyższa pora dopić kawę i się ogarnąć, żeby cały dzień nie uciekł mi przez palce. Tym bardziej, że za oknem przebija się słonko.

Miłego!

czwartek, 27 marca 2014

o półtorarocznej Liliance :-)

Suwaczek pokazuje, że nasza wczesna Panienka ma już półtora roku. Poważny wiek, nie ma co :-)

Energia ją rozpiera, w miejscu nie usiedzi. odkąd zaczęła chodzić jest wszędzie. Wszędzie wejdzie, wszędzie się wciśnie. Wspina się na kanapy, na krzesła, na stoły i parapety też próbuje. Kaskaderka mała. Oczy musimy mieć non stop dookoła głowy, by nie podzieliła losu Mateuszka.
Na placu zabaw szaleje za trzech. Na zjeżdżalnie wspina się sama, w piaskownicy nie usiedzi, zamiast tego spaceruje dookoła po drewnianych ławeczkach, huśtawka jest super, pod warunkiem, że można huśtać się na stojąco...
Wszystkiego musi dotknąć, wszystko musi obejrzeć. Na spacerach zbiera kamienie i wkłada je sobie do kieszeni. jak nie wychodzi złości się przeokropnie i wkłada je do wózka. Wyrzucić nie mogę, bo byłaby awantura. Po powrocie do domu jeszcze raz wszystkie ogląda, pewnie sprawdza, czy na pewno żadnego nie brakuje :D
Spacerować Malizna chce tylko na nogach, w wózku już nie usiedzi, jak nóżki bolą domaga się by brać ją na ręce. A ja, głupia matka nie protestuje. Owinęła mnie sobie dookoła małego paluszka. Z resztą nie tylko mnie, tatula dokładnie tak samo, jak nie bardziej :-)

Niedawno chętnie próbowała nowych potraw, posmakowała w warzywach i kwaśnych owocach, teraz z owoców toleruje jedynie banana i brokuł. Mogę wychodzić z siebie, gotować różne cuda, Lilu i tak nie tknie obiadu, jeśli na talerzu nie będzie brokuła, kartofelka i okrągłego kotlecika. Nie ustępuje i do ziemniaczanego puree dodaje różne cuda. A to marchewkę, a to kalafior, a kotlecik jest okrągły, ale nie z kurczaka, a z rybki :-)
Lubi jogurt naturalny, chlebek zjada tylko z masełkiem, wszelkie sery i wędliny oddaje rodzeństwu. na słodkie się...krzywi :D Czekoladki nie ruszy, domowe ciasto pokruszy, zje ewentualnie jogobułę :-)

Doskonale rozumie wszystkie nasze polecenia i prośby. Przynosi to, o co poprosimy, nawet jeśli na każdą prośbę odpowiada "nie". :-) To ostatnio ulubione słowo, choć powoli próbuje po nas powtarzać inne i nieraz całkiem nieźle jej to wychodzi.

Najgorsze są noce, bo Lilu dalej budzi się co 3 godziny i nie zanosi się, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. Czasami je, czasami chce się tylko przytulic, a jeszcze kiedy indziej domaga się zainteresowania i zabawy. Tłumaczę, że ejst noc, kładę, przykrywam, tulę, ale nie zawsze skutkuje...

Li waży już 8.5 kg, mierzy 72 cm. Je 5 stałych posiłków dziennie, miedzy nimi dalej się cycujemy. Myślałam, że podczas pobytu w szpitalu z Marianką Lila z piersi zrezygnuje, ale to chyba jeszcze nie ten czas. Jak tylko wróciłyśmy do domu przytuliła sie do cycka i domagała mleka. Nie protestowałam...:-)

Dzieci zdecydowanie za szybko rosną.

o obserwacjach na placu zabaw poczynionych.

Jestem typem obserwatora.
Obserwuje więc, podpatruję, czerpię inspirację od innych...

Czasami tez łapię się za głowę, gdy widzę, jak bardzo wszystko się zmieniło od czasu, gdy sama byłam dzieckiem. No dobra, od tego mojego dzieciństwa sporo czasu jednak minęło, ale różnica widoczna jest gołym okiem nawet na przestrzeni kilku ostatnich lat.

Przecież jeszcze nie tak dawno temu dzieciństwo oznaczało beztroską zabawę na świeżym powietrzu, jeździło się na rowerze, biegało za piłką, jeździło nad wodę, szalało na placach zabaw pełnych dzieci...

Za chwilę wyjedzie na to, że ciągle na coś narzekam i krytykuję, ale co tam :D

A dziś?
Zazwyczaj, gdy idę z dziećmi na plac zabaw ten świeci pustkami. Nie dlatego, że jest kiepsko wyposażony, bo jest na nim dosłownie wszystko. Bujaki, huśtawki dla starszych i dla młodszych, piaskownica, ścianka wspinaczkowa, zjeżdżalnie, mostek  do ćwiczenia równowagi, ba, nawet domek na drzewie! A mimo to dzieci na nim jak na lekarstwo...
Często, gdy już się pojawią to siedzą obok rodziców na ławeczce i grają w gry na tablecie, czy na komórce...

Nie mam wpływu na to, że moje dzieci wychowują się w takich czasach.
Ale mam wpływ na to, jak wygląda ich dzieciństwo.
I mimo, że w domu stoi komputer, na stole leżą telefony i tablet to ani Brzdące ani Li z tego sprzętu nie korzystają. I korzystać przez najbliższe lata na pewno nie będą. A już na pewno żądne z nich nie stanie się posiadaczem własnego smartfona, czy tableta...
Zamiast tego ganiają po ogrodzie, szaleją na placu zabaw, grają z nami w gry planszowe. Nie snują się za nami całymi dniami i nie proszą, by włączyć im bajki w telewizji. Zamiast tego przychodzą z książeczkami, by bajki przeczytać, czy po prostu opowiedzieć. Bo te wymyślone przez rodziców są przecież najlepsze. Sami sobie wymyślają jakieś historyjki i maja przy tym kupę śmiechu i radości. Potrafią się bawić, nawet bez zabawek, a my sami chętnie się w te ich zabawy angażujemy.

I może są w tyle za rówieśnikami, którzy obsługę tableta, czy komputera maja w małym paluszku i potrafią sami włączyć sobie filmy, czy bajki na youtubie, włączyć jakieś gry, ale nie zauważyłam, bym wyrządzała im tym krzywdę. Wręcz przeciwnie, widzę, jak ten poświęcony im czas i uwaga procentują.

Rodziców i ich czasu nie zastąpi dzieciom żadna, nawet najlepsza i najdroższa zabawka...

Dlatego po południu zabiorę moją trójcę na plac zabaw i będziemy szaleć bez ograniczeń aż w końcu zbraknie nam sił :-)


środa, 26 marca 2014

jednak szpital...

Pobytu w szpitalu nie udało nam się niestety uniknąć.
Na szczęście w poniedziałek opuściłyśmy szpitalne mury i dochodzimy do siebie w domowym zaciszu.
Jest dużo lepiej.
Tylko zmęczenie daje o sobie znać, ale to już przysłowiowy pikuś. Najważniejsze, że Marianka dochodzi do siebie i nie było konieczności, by dłużej leżała w szpitalu.
Brzdące i Lilianka też już w pełni sił.
Oby choróbska odpuściły nam na dobre.

Nie będę dobrze wspominać tych dni, mimo fantastycznej opieki, jaka Marianka miała na oddziale.
Wśród rodziców byłam jak taka czarna owca.
Od obcych ludzi dowiedziałam się, że jestem nadopiekuńcza, bo zamiast wrócić do domu prawie przez cały czas byłam z Manią na oddziale. Wyskakiwałam do domu wziąć prysznic i zobaczyć, jak ma się reszta, ale nawet w tym czasie Mania nie była sama, bo był przy niej Kuba.
Nie wyobrażam sobie, bym mogła zostawić dziecko w szpitalu na łasce pielęgniarek, nawet tych najwspanialszych  i wyskoczyć na kilka godzin na zakupy, czy do miasta na jedzenie...
Szkoda gadać.

Napatrzyłam się na chore dzieci, na rodziców, którzy zamiast być obok (oczywiście nie wszyscy) wynagradzają swoim pociechom nieobecność przy szpitalnym łóżku i chyba samą chorobę tonami słodyczy i innych mało zdrowych przekąsek.
Dzieci zamiast obiadu dostawały batoniki i chipsy, inne posiłki pozostawały praktycznie nietknięte.
Pewnie, jedzenie szpitalne nie należy do tych pysznych i wykwintnych, ale jest na pewno lepsze niż chipsy...

Pewnie, nie moje dzieci, nie moja sprawa, nie powinnam komentować, nie powinnam się wtrącać, ale nie mogłam się powstrzymać i powiedziałam, co myślę.
Sympatii sobie tym nie przysporzyłam.

Na szczęście szpital już za nami.
Marianka znów sie uśmiecha, a uśmiecha sie cudnie.
Lilianka znów sie tuli i nie odstępuje mnie na krok.
Julinka znów opowiada, a buźka jej się nie zamyka.
A Matuś znów podbija moje serducho swoim szelmowskim łobuzowaniem :-)

niedziela, 16 marca 2014

chorobowo...

Choróbska zamiast mijać i odchodzić w zapomnienie rozpanoszyły się u nas na dobre.

Marianka przechodzi wszystko najgorzej, leki średnio pomagają, gorączka nie opada. Jak tak dalej pójdzie czeka nas szpital :-(
Lilunia ma lekko zawalone oskrzela, ale u niej leki przynoszą poprawę i jest z każdym dniem coraz lepiej.
Brzdące na szczęście tylko zakatarzone...

eh, ciężki czas...

środa, 12 marca 2014

telegram.

Marianka choruje.
Lilianka ząbkuje.
Julinkę i Mata zapisaliśmy do przedszkola, pozostaje czekać na wyniki rekrutacji. Kciuki mile widziane :-)
Ja próbuje wszystko ogarnąć, ale chyba kiepski czas mam...

wtorek, 4 marca 2014

a dlaczego?

I się zaczęło :-)
Dopóki Mat nie mówił zbyt wiele problemu nie było, w ostatnich tygodniach się jednak rozkręcił i zaczął o wszystko dopytywać. Julinka oczywiście mu wtóruje, a biedna matka wymyśla coraz to nowe odpowiedzi i ćwiczy swoją cierpliwość.

Wczorajszy poranek. Lilka piszczy. Marianka marudzi. Jula biega jak opętana po całym domu. Ja próbuję ogarnąć dziewczynki i jednocześnie zachęcić Synka do zjedzenia śniadania (ostatnio jedzenie nie wchodzi...)

J: Mati, zjedz proszę chociaż kawałek.
M: A dlaciego?
J: Żebyś miał siły na zabawę w przedszkolu.
M: A dlaciego?
J: Bo inne dzieci będą się ładnie bawiły i biegały, a Ty z pustym brzuszkiem nie będziesz mógł za nimi zdążyć.
M: A dlaciego?
J: Bo nóżki będą słabe.
M: A dlaciego?
M: Bo nie zjadłeś śniadania...

W końcu zjadł. Po czym dopadł się do mojej kosmetyczki i już próbował malować pomadką po podłodze...

J: Mat, oddaj mi proszę mamie kosmetyczkę.
M: A dlaciego?
J: Bo kosmetyczka jest mamy i nie służy do zabawy.
M: A dlaciego?
J: Bo do zabawy są zabawki, a kosmetyczka służy mamie do malowania.
M: a dlaciego?
J: Żeby mama ładnie wyglądała.
M: A dlaciego?
J: Żebym podobała się tacie.
M: I mi?
J: Tak synku. I Tobie także.
M: A dlaciego?
J: Żebyś miał ładna mamę.
M: I kochaną tak?
J: Tak Synku.
M: Ale ja kocham bźydką mamę...

Nie ma jak to szczerość...:-)

Po południu w sklepie. Dziewczynki zostały z Kubą w domu, Mat pojechał ze mną. Pcha przed sobą koszyk i ładuje najpierw owoce, potem sok i na koniec jogurt. Jeden.

J: Matuś, włóż proszę do koszyka jeszcze 2 jogurty.
M: A dlaciego?
J: Żeby Julinka i Lilka też sobie zjadły.
M; A dlaciego?
J: Bo na pewno też będą miały na jogurt ochotę.
M: A dlaciego?
J: Bo nie tylko Ty lubisz jogurcik, ale Twoje siostry także.
M: Mami, nie lubią. Juja ma jabuśko, Lilka ma cicia.
J: Synku, Lilka nie pije tylko mleczka, na pewno z przyjemnością zje sobie jogurt.
M: A dlaciego?
J: Bo jest już dużą dziewczynką. Tak samo, jak Julka.
M: Aha...

Ostatecznie jogurty włożył, nawet 3, bo przecież i dla Mani trzeba było brać. Już nie tłumaczyłam, że Mańka za mała, bo nigdy byśmy ze sklepu nie wyszli :-)

wtorek, 25 lutego 2014

o pierwszej rocznicy :-)

Pierwszy małżeński rok za nami :-)
Jaki był?
Pełen miłości.
Dobry i szczęśliwy mimo wszystko.
Daliśmy radę z wyjazdem Kuby i rozłąką, choć nie było łatwo.
Oboje przekonaliśmy się, że nie możemy bez siebie żyć :-)

Mimo sprzeczek, różnic w charakterach i niektórych poglądach tworzymy całkiem zgrany team :-)
I chyba o to w tym wszystkim chodzi.
By nawet w małżeństwie pozostać sobą, nie zmieniać się na siłę dla drugiej osoby, pokochać drugiego takim, jaki jest, zaakceptować ze wszystkimi wadami...

Rano czekał na mnie kilogram serowych pączusi, które ostatnio pochłaniam bez opamiętania i bukiet kwiatów, wie ten mój mąż jak od rana wyczarować uśmiech na mojej twarzy.
Planujemy rocznicowy wyjazd, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie, nie robię sobie zbyt wielkich nadziei, ale kto wie, może akurat się uda :-)

Dobrze mi.

niedziela, 23 lutego 2014

Zmiany...

...zmiany mi się marzą :-)
Próbuję od długiego czasu coś na blogu zmienić, ale nic z tych moich zmian nie wychodzi.
Szukam inspiracji, ale nawet jak coś znajdę to i tak nie umiem nic zmienić. Beztalencie ze mnie totalne :D

Mam całe 2 godziny wolnego czasu, uwierzycie? :-)
Czasu dla siebie, znaczy dla bloga :D
Kuba zabrał dzieci na spacer i do czasu następnego karmienia nie wrócą :-)

Zatem zabieram się do roboty.
Może akurat się uda...

P.S. Zmian nie będzie. Nic nie wychodzi mi tak, jakbym chciała. Wrr.

czwartek, 20 lutego 2014

Liebster Blog

Zaczytana nominowała mnie do zabawy i choć już kiedyś brałam w niej udział ( a może to nie ta, a podobna?:D) skuszę się raz jeszcze, a co mi tam :-)
za nominację dziękuję i wywołana do tablicy spieszę z odpowiedziami :-)

1. Jaki środek komunikacji lubisz najbardziej i dlaczego?
Od zawsze najbardziej lubiłam jeździć samochodem i to zostało mi do dzisiaj. Nie dość, że jestem niezależna, to jeszcze mogę po drodze śpiewać / słuchać muzyki / przemyśleć pewne sprawy. Dodatkowym plusem jest oczywiście możliwość zabrania sporej, wręcz nieograniczonej ilości bagażu, co przy gromadce dzieci jest nieuniknione :D

2. Czym chciałabyś się zajmować zawodowo, gdybyś nie robiła tego, co robisz; ewentualnie: jaki kierunek studiów byś wybrała?
Kiedyś bardzo chciałam zostać lekarzem, gdzieś tam w środku dalej bym tego chciała, ale jest już za późno. gdy miałam wybór okazałam się zbyt leniwa na tak długi studia i spełniłam marzenie z dzieciństwa wybierając obecny zawód :D

3. Czy zaszło w Twoim życiu coś takiego, o czym absolutnie nie powiedziałabyś partnerowi?
na szczęście nie. Z resztą ze mnie taki typ, który jest zdania, że w związku należy być wobec siebie szczerym pod każdym względem. obojętnie, czy jest dobrze, czy źle - szczerość to dla mnie podstawa. Nie umiałabym czegoś ukrywać / przemilczeć. Owszem, kilka dni, by sobie coś poukładać, ale dłużej bym nie wytrzymała i na pewno bym się zwierzyła...

4. Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że można kochać dwie osoby naraz? Jeśli nie, uzasadnij.
Można. Każdego innym rodzajem miłości :-)

5. Czy i co chciałabyś zmienić w swoim życiu?
Właściwie nie, dobrze mi w tym moim życiu, jestem szczęśliwa i spełniona. Czasami tylko bardzo chciałabym cofnąć czas i nie wychodzić za mąż po raz pierwszy, wcześniej dostrzec oczywiste znaki...

6. Ile chciałaś/chciałabyś mieć dzieci (zanim zostałaś matką)?
Kiedyś to ja w ogóle nie chciałam mieć dzieci...karierę robiłam :D
teraz marzy mi się jeszcze jedno. jako wisienka na torcie :-)

7. Czy i jak ważny jest dla Ciebie wygląd zewnętrzny partnera?
Jest ważny, owszem, ale nie najważniejszy. Lubie, gdy mój partner jest zadbany, ale wiem, że prawdziwe piękno ma w sobie :-)

8. Na jakie części ciała mężczyzny zwracasz największą uwagę?
na dłonie :D

9. Gdybyś musiała opuścić Polskę jaki kraj byś wybrała i dlaczego?
Niemcy najprawdopodobniej, nie dość, że trochę szprecham, to byłoby łatwiej, to jeszcze wielomatki wspierają ;-)

10. Jakie jest Twoje ulubione miejsce w Polsce?
Bałtyk ;-)

11. Jaki film poleciłabyś mi na wieczór?
Żadnego kochana :D bo z telewizorem mi nie po drodze i nie jestem na czasie :-)

Do dalszej zabawy typuję:
 - Gizmową
 - Noelkę
 - Lili
 - Agatę
 - Anulę
 - Ptysia
 - Ginę

i uwaga, moje pytania :-)

1. Czym jest dla Ciebie szczęście?
2. Bez jakiego kosmetyku nie wyobrażasz sobie życia?
3. Co Cię relaksuje?
4. Największy strach...?
5. Przyjaciel to dla mnie...?
6. Dbasz o siebie dla siebie, własnej satysfakcji i dobrego samopoczucia, czy dla innych?
7. Od czego jesteś uzależniona? :-)
8. Jak spędzasz popołudnia?
9. Wymarzony urlop spędziłabyś?
10. Książka, która coś w Tobie zmieniła to?
11. Lubisz mnie? :D

dobrej zabawy :-)

środa, 19 lutego 2014

o miesięcznej Mariance, codzienności i teściowej :-D

Przyznam się szczerze, że nie wiem, kiedy ten miesiąc zleciał. Mam wrażenie, że gdzieś mi uciekł, no bo jak to tak, żeby nasza maleńka Córeczka miała już miesiąc? Niemożliwe :-)

A jednak...

Marianka waży już 3100 kg i jest najgrzeczniejsza z naszej gromadki. Prawie nie płacze, nie grymasi, w nocy budzi się co 5- 6 godzin, je i zasypia dalej. W dzień gdy nie śpi leży grzecznie i obserwuje otoczenie. Noszę, tulę i zabawiam, bo chcę, bo lubię, bo kocham. Ale gdybym zostawiła w łóżeczku, czy na leżaczku też obyłoby się bez płaczu.
Gdy w moim życiu pojawiły się Brzdące dużą wagę przykładałam do tego, by od początku spali w swoim pokoju, w swoich łóżeczkach. Wstawałam w nocy bardzo często na karmienie i za każdym razem odkładałam dzieci do łóżeczka...Z Lilką też próbowałam, co prawda łóżeczko stało i dalej stoi w naszej sypialni, ale chciałam ja nauczyć, by spała sama. Raz wychodziło, raz nie. Teraz śpimy z Marianką. I w nosie mam mądre rady, tak nam dobrze, wygodnie i korzystamy...
Ta konsekwencja przy Julince i Mateuszku wynikała chyba z tego, że byłam zdana sama na siebie i zwyczajnie bałam się, że gdy się złamie i zacznę łamać ustalone wcześniej rzez siebie reguły z czasem dzieci wejdą mi na głowę i niczego nie ogarnę. Przy wsparciu Kuby przekonałam się, że miłości i bliskości nie da się przedawkować, wychowuję zatem miłością. Nie to, żeby wcześniej mi jej brakowało, było jednak inaczej...
Wieczorne kąpiele całej czwórki to działka Taty, choćby nie wiem jak był zmęczony, nie odpuści :-) Na "pierwszy ogień" idzie Marianka, Kuba kąpie, po czym Córcie przejmuje ja, kangurujemy się pod ciepłym kocykiem, potem karmię i Mania słodko zasypia. Przez ten czas Lilka jest wykapana, ubrana w piżamkę i najedzona, przychodzi na tulaski i mleko do mnie i najczęściej przy piersi zasypia. odkładam do łóżeczka i mam wieczór dla siebie do pierwszej pobudki Li. Julkę i Mateuszka po kąpieli ogarnia tata :-)

Dzieki temu, że to Kuba kapie maluchy teściowa ma kolejny powód do gadania. Ostatnio powiedziała mi, że to nie wypada, by Kuba kapał dziewczynki, do roku może i tak, choć nie za często, ale Julki według teściowej kąpać już nie powinien. Nie chciałam nawet słuchać jej argumentów i wywodów. Zapytałam wprost co w tym złego i czy uważa swojego syna za pedofila, którego należy od córek izolować. Szybko zmieniła temat...
Nie wiem już czy to ze mną coś nie tak, czy z tym starszym pokoleniem. Teściowa wyskakuje z takim tekstem, a gdy Li była malutka i moja mama akurat weszła z Brzdącami do pokoju w momencie gdy się kangurowałyśmy wycofała się szybko, by nie gorszyć dzieci tym widokiem. No ludzie kochani, bez przesady :/
Jak u was wyglądają te wieczorne rytuały? :-)

P.S uwierzycie, że już niedługo pierwsza rocznica ślubu?:-)

piątek, 14 lutego 2014

O podróży...

Jesteśmy :-)
Cało, zdrowo i bezpiecznie dotarłyśmy najpierw na miejsce, potem z powrotem.
Droga co prawda trwała dłużej niż zakładałam, bo ani Li ani Agatka nie mogły w aucie wysiedzieć, foteliki w dupki parzyły :-) Marianna całą drogę przespała, obudziła się dwa razy na jedzenie, nie przeszkadzały jej ani nasze śpiewanie, ani maruzenie dziewczyn, złote dziecko mam :-)
Wieczorem dość szybko padłyśmy, za to wczoraj Lila bladym świtem była już na nogach skoro do zabawy.

Wizyta u doktorka udana. Dziewczynki przebadane, jedna i druga to okaz zdrowia. Usłyszałam tyle miłych słów na temat Li i jej rozwoju, że urosłam o kilkanaście centymetrów. Sama widzę jakie postępy zrobiła, ale jak komplementy padają z ust lekarzy to moje serce raduje się jeszcze bardziej. Wiele pracy włożyliśmy w rozwój Lilutka, zarówno my jak i Blanka, której należą się szczególne podziękowania. I cieszy mnie niezmiernie, że lekarze te postępy widzą i chwalą.
Doktorek pogratulował kolejnej córeczki, obejrzał Manie dokładnie i powiedział, że żadnych nieprawidłowości nie widzi. Marianka oczarowała i swoim spokojem i pogodnym usposobieniem, aż sam sobie życzył takich pogodnych pacjentów :-)

Wczoraj zrobilyśmy zakupy, zaliczyłyśmy spacer celem rozprostowania kości przed droga powrotną i wieczorem byłyśmy w domu :-)

Dziś się lenimy :-)

środa, 12 lutego 2014

W drogę!

Jednak nie w nocy.
Jednak nie same.
Ruszamy na babską wyprawę :-)
Jedziemy z moją bratową i Agatką :-)
Późnym popołudniem wizyta u doktorka, jutro zakupy i powrót.

Do napisania :-)

niedziela, 9 lutego 2014

niedzielnie...

Julka od rana wykazywała zacięcie artystyczne. Zażyczyła sobie kredki, farbki, blok i swoje kolorowanki. Najpierw troszkę malowała, później kolorowała. Usatysfakcjonowana i zadowolona ze swoich dzieł przychodziła nam je pokazywać, po czym z powrotem odkładała na stoliku.
Gdy taka zabawa jej się znudziła poszła do swojego pokoiku, gdzie bawiła się lalkami. Do stoliczka podszedł Mat, najpierw długo oglądał Julinkowe prace, jedna po drugiej i odkładał na kupkę. Po chwili mijałam Synka wracając z kuchni, rączki miał pod stołem, więc kucam obok i pytam, co robi, czy dalej ogląda, czy może też chciałby coś narysować. na co Synuś nasz z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że "psiuje" i pokazał podarte obrazki :D

Za dużo Mat nie mówi, ale jak już się odezwie to przynajmniej jest szczery :D

Leniwie nam dziś ta niedziela mija. Zjedliśmy później śniadanie, poszliśmy na spacer korzystając z pięknej, wiosennej pogody, a teraz się lenimy. Kuchnia strajkuje i obiadu dziś nie ma :D Za mną strasznie chodzi pizza, albo jakiś dobry burger, ale rozsądek podpowiada, żeby jeszcze sobie takie rarytasy darować. Na razie przyznałam mu rację, ale jak tak dalej pójdzie to niedługo nie będą mogła myśleć już o niczym innym.

Powoli robię też listę rzeczy potrzebnych na wyjazd. Niestety Kuba nie dostał wolnego, więc jadę z dziewczynkami sama. Tym bardziej muszę się jakoś sensownie zorganizować, bo inaczej kiepsko to widzę. Pewnie wyjedziemy w nocy, by większość drogi Li i Marianka przespały...

Apropo listy, najwyższa pora zaktualizować znów moje linki i być na bieżąco, dlatego baaardzo proszę o aktualne adresy, bym mogła sobie wszystko zapisać...

Wracam oddawać się rodzinnym uciechom na kanapie :-)

wtorek, 4 lutego 2014

o czekającej nas podroży i zmartwieniach...

W przyszłym tygodniu wybieramy się do Niemiec, do naszego Doktorka na ostatnia już kontrole z Lilianką. Niby nie ma wielkiej konieczności, bo wszystko jest dobrze, ale dla własnego spokoju, by niczego nie zaniedbać wolę pojechać i mieć pewność i fachową opinię. Przy okazji doktorek obejrzy Mariankę. I może teściowa ma racje, że jestem nadgorliwa (:P) ale skoro już jedziemy to przecież chyba nic złego, że i Manię doktorek obejrzy. W dodatku za darmo :-)
A nadgorliwa jestem, bo teściowa moja myślała, że pojedziemy tylko z Li, a Mariankę z nią zostawimy...przy wcześniejszych wizytach zawsze byłą zdania, że dobrze robimy, że kontrolujemy i nie olewamy. ba, nawet prowiant na drogę nam szykowała..:P
Cóż, nie zostawię z nią 3 tygodniowego dziecka, karmionego piersią na dwa dni....

Trochę zmartwień ostatnio mamy. W pokoju na ścianie pojawił się u nas grzyb. Z lekka jestem przerażona, bo jak wiadomo taki grzyb to nic dobrego, kij ze mną, ale o dzieci się martwię. Niby zlikwidowaliśmy, ale i tak nie mam przekonania, że to pomoże i nie wyjdzie z powrotem w tym samym albo innym miejscu.
Macie jakieś sprawdzone sposoby, by skutecznie pozbyć się tego dziada?

Kuba od wczoraj wrócił do pracy, rano zawozi Julinkę i Mata do Klubiku, po południu odbiera, ja w domu z dziewczynkami. Myślałam, że będzie troszkę gorzej, ale nie jest źle. Dajemy radę. Nawet na spacery codziennie chodzimy. Co prawda nie za daleko, bo Lilutek tupta na swoich małych nóżkach, ale codziennie jesteśmy na powietrzu. Pogoda dopisuje, mróz odpuścił, świeci słońce i jest całkiem przyjemnie :-)

Lilka przestała Manię ignorować, ale jest bardzo zazdrosna. Pewnie i to jej minie, na razie po prostu jestem cały czas obok, przytulam, bawimy się, a Marianka nam towarzyszy. Albo na bujaczku obok, albo przy piersi, chociaż wtedy to i Lila od razu chce jeść :-)

poniedziałek, 3 lutego 2014

BLOG ROKU

Nie wiem, czy już wiecie, ale jeśli nie wiecie to się dowiecie...
...trwa konkurs na Blog Roku 2013.
 A w konkursie udział bierze nasza blogowa Ola - na którą warto zagłosować.
Ja ze swojej strony już to uczyniłam, Kuba tez, nie miał wyjścia :-)

Ola jaka jest każdy wie, żeby jeszcze każdy wiedział, że tak pozytywnej osobie należy się nagroda, to kulek byłoby więcej, niż jest :D

Namawiać będę do głosowania, bo warto. W dodatku pieniądze za SMS idą na szczytny cel, a nie na byle co.
No i ostatnie...jak już Ola wygra to ten Voucher na podróż marzeń mi podaruje (choć o tym jeszcze nie wie) co bym od teściowej odpocząć mogła.

Tak więc, do dzieła - głosujemy wysyłając SMS o treści A00551 na numer 7122.

niedziela, 2 lutego 2014

o wizycie teściów...

Potrzebuję czegoś słodkiego.
W dużej ilości.
Na odstresowanie się.

Teściowie byli na obiedzie...

Zgodnie z obietnica zaprosiliśmy ich, by poznali wnuczkę. Co prawda miałam większą ochotę na spotkanie z moimi Rodzicami, ale żeby nie było dalszych fochów zaprosiłam teściów...
mama Kuby oczywiście najpierw stwierdziła, że nie przyjdzie, bo nie będzie się nam narzucać. Obrażona cały czas. Wczoraj jednak zmieniła zdanie i zadzwoniła, że jednak będzie.
Zamiast obiadu w rodzinnej atmosferze miałam cykl porad na temat opieki nad noworodkiem. Bo wiecie, po raz pierwszy zostałam mamą i o niczym nie mam pojęcia. Brzdące wychowywali Dziadkowie, a Li przecież pierwsze miesiące spędziła w szpitalu, więc co ja tam mogę wiedzieć...
Skoro Marianka nie płacze to nie powinnam jej brać na ręce, tulić, nosić...
Nie powinna spać z nami w pokoju, bo będzie tak uczepiona mojej spódnicy jak Lilianka...
Karmić dwójki dzieci na raz też nie powinnam, bo wg teściowej Li zabiera Mani to co w pokarmie najcenniejsze...
Argumenty, że kobiecy organizm jest w stanie wyprodukować tyle pokarmu, ile jest potrzebne całkowicie do niej nie docierają...
A już na pewno nie powinnam pozwalać Julii i Mateuszowi by się do siostry zbliżali, bo krzywdę jej zrobią i zarazki na nią przeniosą ( !)

Tak więc od jutra Marianka będzie izolowana.
Będzie leżała cały dzień w swoim łóżeczku.
W pokoju na drugim końcu domu, albo najlepiej na strychu, byśmy czasami nie byli za blisko niej.'I by broń Boże nie przeszła na nią zaraza przeniesiona przez Rodzeństwo!
karmić będę nie na zawołanie, a co 4.5 godziny, żeby tylko jej nie przekarmić.
A na ręce będę brać też tylko podczas karmienia, bo za bardzo rozpieszczę.

Nie, nie demonizuje mojej teściowej.
Po prostu nie miałam ochoty na wcześniejsze odwiedziny, bo wiedziałam jak będą wyglądały i jak się skończą.
Wytykanie błędów i pouczanie jest na porządku dziennym.
Tyle tylko, że teściowa co innego mówi i nam radzi, co innego sama robi, bo Marianki nie chciała z rąk wypuścić...
Ale ona przecież żądnej zarazy na nią nie przeniesie i nie rozpieści...

A ja dalej będę karmić na żądanie, będę nosić, tulić i usypiać na rekach, bo tak mi się podoba. Bo chcę, by moje dziecko czuło się bezpiecznie, by wiedziało, że jestem na każde zawołanie, niezależnie od pory dnia, czy nocy. Będę blisko nie tylko gdy zapłacze, ale i wtedy, gdy leży spokojnie. Będę całować, przytulać, zagadywać.

Bo kocham moje dzieci.
I kocham tą bliskość...

środa, 29 stycznia 2014

zimowo...

Zimowy krajobraz za oknem. Mróz co prawda troszkę zelżał, ale nie bardzo idzie to odczuć, silny watr daje nam do wiwatu. Wczoraj dość mocno poprószył śnieg, a, że zimy się wcale nie boimy - dzisiaj po raz pierwszy w tym sezonie Maluchy mogły wyjść na sanki. Julinka i Mateuszek zachwyceni śniegiem. Tarzali się, rzucali śnieżkami, wzajemnie próbowali ciągnąć się na sankach, a gdy to nie wychodziło to zamiast ciągnąć zaczynali sanki pchać - każdy sposób dobry.
Lilianka za to na biały puch patrzyła z niezłym obrzydzeniem :-) Ostrożnie stawiała kroki, a gdy tylko miała na butkach trochę śniegu wykrzywiała buźkę w podkówkę i próbowała go strzepywać - fanką zimy to ona nie będzie :-) Julka i Mat szaleli, a Lila stała przy drzwiach na taras z nosem przyklejonym do szyby i domagała się wpuszczenia jej do środka. Wpuściłam, nanosiła śniegu, a gdy zaczęłam rozbierać czmychnęła z powrotem na dwór :D
Po godzinnym szaleństwie na mrozie i obiad lepiej smakował i popołudniowa drzemka była dłuższa - nawet Brzdące zasnęły - więc mam czas na pisanie :D

Powoli dochodzę do siebie po cesarce. Co prawda dalej jestem obolała, ciężko wstać z łózka, ale daje radę - muszę. Kuba na szczęście do końca tygodnia jest z nami w domu. Bardzo dużo mi pomaga, wyręcza w wielu rzeczach. W przyszłym tygodniu co prawda wraca już do pracy, ale przez pierwszy tydzień będzie chodził później i wracał troszkę wcześniej, by zawieźć i odebrać Brzdące z Klubu Malucha (ten tydzień jednak sobie jeszcze odpuściliśmy). Przez cały luty nie będzie z nami Blanki, ale myślę, że jakość damy radę, z każdym dniem ta nasza codzienność w powiększonym gronie powinna być łatwiejsza...

Marianka to złote dziecko :-)
W nocy dalej śpi po 5-6 godzin, w ciągu dnia troszkę mniej, ale gdy nie śpi to nawet nie marudzi. Uwielbia bliskość, więc tulimy się, kiedy tylko jest ku temu okazja. Po wieczornej kąpieli kangurujemy się, jak z Li. Tej wyjątkowej bliskości nic nie zastąpi, a widzę po Liliance, jak dobrze ta bliskość podziałała...

Lilutek dalej siostrę ignoruje, choć czasami przemawia przez nią zazdrość, szczególnie podczas karmienia. Gdy tylko zobaczy, że karmię Mariankę od razu też musi wdrapać się na kolana i dostać drugą pierś, mimo, że wcześniej karmiłam ja już zdecydowanie rzadziej...

Mimo ogromnego zmęczenia jestem szczęśliwa.
Chyba jak nigdy dotąd :-)

wtorek, 28 stycznia 2014

Za chwilę mnie coś trafi...

Nie mogła uszanować.
Nie mogła zaakceptować.
Poczekać.

Musiała przyjechać.
Bo przecież co ja będę zabraniać i mówić jej co ma robić.

Przyjechała...do starszych wnuków, jak to powiedziała gdy otwierałam drzwi.

Niech będzie.
Skoro tak, nie miałam żadnych oporów by wnuki z nią zostawić i zamknąć się z Marianką w sypialni.

Taka ze mnie wredna synowa.

piątek, 24 stycznia 2014

o odwiedzinach...a raczej ich braku.

Rodzice Kuby śmiertelnie się na mnie obrazili.
Dlaczego?
Ano dlatego, że nie chciałam odwiedzin w szpitalu. Co więcej, nie chce ich nadal, przynajmniej do końca przyszłego tygodnia.

Nie rozumieją i żadne tłumaczenia do nich nie trafiają. Mama Kuby stwierdziła, że to jakieś moje fochy i wymysły, że mam przestać cudować, bo oni chcą poznać wnuczkę.

I poznają, przecież nie będę Jej trzymała z daleka od Dziadków, ale wszystko w swoim czasie.

Te pierwsze tygodnie chcę spędzić z moją Rodziną w domu. Chcę mieć święty spokój, chcę dojść do siebie po cięciu.
Chcę cieszyć się dziećmi, mężem.
Chcę czerpać radość z naszego bycia razem.

Chcę, żeby Marianka przyzwyczaiła się do życia po tej stronie brzuszka.
By nauczyła się nas, a my Jej.
Chcę by Brzdące i Li odnaleźli się w nowej sytuacji, by nie poczuli się odepchnięci.

Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?
Przyjąć do wiadomości, że narodziny dziecka to dla Rodziców coś pięknego, wyjątkowego i intymnego?

Moja Rodzina zrozumiała, dała nam czas, nie popędza.
Rodzice Kuby zrozumieć nie potrafią, nie chcą, a mnie powoli jasny szlak trafia.
Nie chcę awantur, ale nie wiem, jak długo będę w stanie spokojnie tłumaczyć moje zdanie...
Kuba każe zignorować i nie odbierać telefonów, by się nie denerwować, twierdzi, że w końcu się uspokoją. I może ma rację...

czwartek, 23 stycznia 2014

miłość...

Czy Jej mogło kiedyś z nami nie być?

Nie wyobrażam sobie tego...

Ostatnią noc spędziliśmy w naszej sypialni wszyscy razem. Lilka dalej śpi z nami, mimo, że ma już swój pokoik. Na przeprowadzkę przyjdzie jeszcze czas...
Przed północą przyszedł do nas Matuś...
Nasz mówiący do tej pory w sobie tylko zrozumiałym języku Synek wdrapał się na nasze łóżko, przytulił do mnie i zaspanym głosem zapytał czy "Maja śpi..."
Przytuliłam mocno, odchyliłam kołderkę, pokazałam, że Marianka śpi obok i zaproponowałam, że jeśli tylko chce też może się tu położyć.
Skorzystał i momentalnie zasnął wtulony we mnie...

Przed 3 za Mateuszkiem przydreptała Julinka. Ona już bez zbędnego gadania wskoczyła do naszego łózka, owinęła się kołderką i zasnęła.

Nie zbudził ich ani płacz Lilki, ani moje wstawanie i karmienie Marianki. Spali spokojnie i twardo do samej 8...

Do końca tygodnia odpuściliśmy Klub Malucha i opiekunkę, cieszymy się wszyscy sobą...

Kocham tak bardzo, że nie sposób dobrać słowa, by tą miłość wyrazić...

środa, 22 stycznia 2014

w domu!

Dziękujemy za gratulacje! :-)

Jesteśmy w domu.
W komplecie :-)

Tęskniłam bardzo.
Niby to tylko niecałe 3 dni, ale nie mogłam sobie znaleźć miejsca.
I to nie z bólu, a z tęsknoty własnie.
Brzdące przyzwyczajone, nocują przecież regularnie u Dziadków, za to Li nigdy nie zostawała beze mnie na tak długo. Nawet gdy leżała w szpitalu spędzałam z nią tyle czasu, ile tylko mogłam...

Na szczęście dała radę :-)
Ba, postawiła nawet swoje pierwsze kroczki, żeby zrobić mamie niespodziankę. Moja mina, gdy otworzyłam drzwi do domu, a na powitanie wybiegły nam Brzdące, a za nimi powolutku dreptała Li - bezcenna ;-)

Brzdące siostrą zauroczone. Przychodzą, głaskają, Julka śpiewa kołysanki, Matuś całuje po rączkach.
Lila...ignoruje zupełnie.
Od powrotu do domu nie odstępuje mnie na krok. Dajemy jej czas, bo to przecież nowa sytuacja. Nie dość, że mamy nie było to jeszcze nie wróciła sama...

A Marianka?

Jest idealna.
W każdym calu.
Spokojna.
Cichutka.
Płacze jedynie, gdy jest głodna.
W nocy przesypia 5-6 godzin...

Kto by pomyślał, że zamiast do Niej dalej będę wstawała do Li :-)

Uczymy się siebie.
Ogarniamy codzienność.

Cieszymy się naszym poczwórnym Szczęściem :-)

niedziela, 19 stycznia 2014

Już jest!

Nie 29 jak było zaplanowane, a 19 stycznia, krótko po 2 w nocy na świat przyszła:

Marianna Klara

nasze 48 cm i 2.480 kg Szczęścia :-)

K.

środa, 15 stycznia 2014

dwa tygodnie!

Dwa tygodnie.
Czternaście dni!

Tyle tyle dzieli nas od spotkania z Dzidziorkiem.
Niewiarygodne :-)

Skończy się zabawa w kotka i myszkę i w końcu dowiemy się, kto się w brzuchu ukrywał.
Cieszę się.
Bardzo się cieszę.
I na Leosia i na Mariankę.

Na wczorajszej wizycie u Doktorka ustaliliśmy termin cesarskiego ciecia.
Jednak.
Podobno będzie bezpieczniej.
Nie upierałam się.
Nie naciskałam.
Zaufałam, bo wiem, że Doktorek chce i dla mnie i dla Dzidziorka jak najlepiej.

29 stycznia na świat przyjdzie nasz kolejny Cud :-)

wtorek, 14 stycznia 2014

o intensywnym weekendzie :-)

Intensywny weekend za nami.
W sobotę z rana oddaliśmy dzieci do Dziadków, żeby im ułatwić życie, a sobie utrudnić każde pojechało gdzie indziej. I tak Jula trafiła do rodziców Kuby, Mat do moich, a Lila do mojego brata :-)
Sami natomiast udaliśmy się na pyszne śniadanie i ostatnie dzieciowe zakupy. Ah, jak dobrze było zjeść w spokoju, nie odchodząc co chwilę od stołu, nie przełykając w biegu między jedną dzieciową kłótnia, a druga. Chyba już zapomniałam jak to jest jeść ze smakiem, w błogiej ciszy :D
Śniadanie było pyszne, skusiłam se na bagietki z pesto i kurczakiem, zapiekane z mozarellą. Wszystko podane na sałacie z pomidorami, ogórkiem, cebulka i ziołami - niebo w gębie, z resztą zobaczcie sami, jak apetycznie wyglądało:


Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy dalej. Dokupiliśmy troszkę ubranek, odebraliśmy zamówiony wózek i udaliśmy się po Li (Brzdące nocowały u Dziadków) , by w miarę wcześnie wrócić do domu, bo w niedziele czekał nas...wolontariat WOŚP. Jeszcze latem postanowiłam sobie, że jak siły mi pozwolą to chciałabym się przyłączyć do zbiórki. Wiem, jak wiele znaczy dobry sprzęt przy ratowaniu życia dzieci, wiem, że gdyby nie on, same wysiłki lekarzy nie pozwoliłyby Lilce przeżyć. Dlatego z samego rana ubraliśmy się ciepło, zapakowaliśmy do plecaka termos z gorącą herbatą, jedzenie dla Lili i całą trójką z puszką w ręce i identyfikatorem na piersi ruszyliśmy na ulice Poznania :-)

Niezapomniane uczucie, bycie wolontariuszem chyba na stałe zostanie wpisane w mój styczniowy kalendarz. Strasznie się ciesze, że mogłam tam być. Nie interesują mnie żadne argumenty przeciw Owsiakowi, niech każdy postępuje w zgodzie ze sobą i własnym sumieniem, chcesz pomagać - rób to, nie chcesz - nie rób ale nie krytykuj i nie mieszaj z błotem.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Julinka skarżynka :-)

Julinka nasza weszła w etap skarżenia.
A skarży na wszystkich, tylko mnie na razie oszczędziła ;-)

I tak dowiedziałam się już, że:

- tata w bucikach wśedł do domu, mamuś pać, w bucikach jest, bloto przyniesie!! - po czym pobiegła do Kuby, ukucnęła, rozwiązała mu sznurowadła (plącząc je przy tym) i stanowczym tonem zażądała, by buty zdjał.
Moja krew - też z tym walczę :D
- Lili śoczek  wylala, mamiś, na dywan wylala i mokly jest!! - wylała, fakt, ale dlatego, że Jula zostawiła swój kubeczek na brzegu stolika, o tym już sama nie powiedziała, bo jak tu tak podkablować mamie siebie samą?:D
- Mamuś!! a tatuś czekoladkę zjadl, wieś? sam zjadl!! - no co za tatuś, zeżarł w dodatku moja ulubiona, która miałam schowana na czarna godzinę. Czas pomyśleć o innej skrytce na słodycze ;-)
- Maaaaaaamaaaaa!! choć sibsiutko, choooooć, popać, ksiąźeczkę moja Lilaaaa maaaaa, niech mi daaaa, moja jest!!
- Mamiś, a wieś, jak babcia byla to tata śpac posiedł, razem z Lilą i długo spali wieś? - a miał w tym czasie wszystkie podłogi wyszorować :D
- Mamaaaaaaa, a Mati w lesie paluszki gole miał i petusie zgubil! - znaczy, że rękawiczki zgubił :D

I tak kilka razy dziennie. Nie wiem tylko, czy czekać, aż jej przejdzie, bo to kolejny etap czy tłumaczyć, że skarżenie na innych jest złe. Póki to jeszcze nie kłamstewka i zwalanie winy na innych za swoje własne występki to chyba przeczekamy...

niedziela, 5 stycznia 2014

z duchem czasu...

Chciałam wreszcie pójść z duchem czasu...
Założyłam stronę bloga na Facebooku i...już zdążyłam z niej zrezygnować.
No bo albo ja taka tępa i oporna jestem na nowinki, albo zrobiłam coś źle...i nie ogarnęłam tych fejsbukowych nowinek.
Bo strona była, a i owszem, ale u innych nie mogę niczego skomentować czy polubić.

Dam sobie jednak z tym spokój. Będę po prostu częściej bywać na blogu. Zdecydowanie lepiej na tym wyjdę :-)

Ale, żeby jednak iść z duchem czasu znalazłam w kuchni miejsce na zmywarkę. Wreszcie. Wymierzyłam wszystko i już wiem, co będzie naszym następnym zakupem. Jak już Dzidzior się urodzi to na zmywanie chyba naprawdę nie wystarczyłoby mi czasu i albo zaczęlibyśmy jadać na plastikowych talerzykach, albo do zmywania musiałabym zagonić Brzdące :D

A miejsce i fundusze na zmywarkę znalazły się dziś po południu, gdy zmywając po obiedzie kręgosłup bolał tak bardzo, że ledwo mogłam ustać i zmywanie musiałam podzielić na dwie raty...

W kwestii tych nowinek jeszcze...pamiętacie jak mówiłam, że nie zaprzyjaźnię się z Windows 8? Otóż nie lubimy się do dnia dzisiejszego. Kuba się nade mną pastwi i raz po raz próbuje nauczyć różnych trików,ale na drug dzień już ich nie pamiętam, a drań, mimo swojej obietnicy nie chce mi systemu zmienić, bo twierdzi, że nie warto. Ba, wymyśił sobie, że powinnam system zaktualizować do wersji 8.1, ale to chyba po moim trupie, bo wtedy już w ogóle nie ogarnę...

piątek, 3 stycznia 2014

o Dzidziorku i...zupie rybnej :-)

Dziś nasz Dzidziorek jest dziewczynką :-)
Jeszcze dwie, góra trzy wizyty przed nami, a potem wreszcie się przekonamy, czy będzie Marianka, czy Leoś :-)

Waga u doktorka pokazała 7 kg na plusie. Niby nie za dużo jak na ten okres ciąży, ale czuje się naprawdę jak mały słoń. Plecy niemiłosiernie bolą, w nocy nie bardzo mogę spać, zadyszki dostaje po przejściu paru metrów, za dziećmi nie nadążam, nachylić się nie mogę...
Jednak prawdą jest, że każda ciąża jest inna i nie ma co ich do siebie porównywać. W ciąży z Brzdącami aktywna i mobilna byłam do samego końca, nic nie dolegało, nic nie dokuczało. Z Lilą nie było łatwo, bo i cukrzyca się przyplątała i leżeć musiałam, a i tak nie uchroniło mnie to przed wcześniejszym porodem. Teraz od początku było dobrze, ale ostatni trymestr daje w kość...

Dzidziorek według pomiarów waży 2.300 i mierzy jakieś 44 centymetry. Śmiejemy się z Kubą i doktorkiem, że w porównaniu do Lilki Maluch to już teraz niezły klopsik :-) Wyniki badań w normie, no poza żelazem, bo tu znów problem, ale nie jest tragicznie. Na wcześniejszy poród się nie zapowiada - na szczęście. Szyjka długaśna, rozwarcia brak. Jeszcze się okażę, że tym razem ciąże przenoszę :D 
Na następnej wizycie dowiem się jak dokładnie wygląda kwestia porodu naturalnego, bardzo możliwe, że tym razem nie będzie przeciwwskazań, doktorek skonsultuje się jeszcze ze swoim kolega i podejmą decyzję. jeśli nie będzie zgody nie będę ryzykować i umówimy się już na konkretny termin by wykonać cc.

Hormony znów dają mi do wiwatu...ciągle mam ochotę na seks. Dobrze, że Kuba w domu :D

Co poza tym?
Dalej szykujemy wyprawkę, ale o tym będzie osobny post. Chyba wreszcie zdecydowałam się na konkretny wózek - zauroczył mnie, mimo, że nie jest prosty i tradycyjny (ah ta kobieca zmienność:D) tylko cena odstrasza, więc zobaczymy jak to będzie...
Torba do szpitala spakowana, opieka dla dzieci załatwiona, bo mamy zamiar rodzić razem :-)

Tyle w temacie powizytowym.

O zupie miałam jeszcze napisać. 
Od zawsze w naszym domu w wigilie jadło się zupę rybną, nie wyobrażam sobie, by któregoś roku mogło jej zabraknąć. Smakuje wszystkim bez wyjątku, przynajmniej w naszej rodzinie, bo znam takich, który twierdzą, że jej nie przełkną, mimo, że nigdy nawet nie próbowali...
Zupę gotujemy z karpich głów. Zazwyczaj dodajemy jeszcze kawałek karpia, ale głównym składnikiem sa jednak głowy i inne części rybki, których nie usmażymy, 
najpierw gotujemy wywar z włoszczyzn, jak na rosół, gdy warzywa zmiękną, wyciągamy je, dodajemy głowy (bez oczu :D) listki laurowe, ziele angielskie, sól i pieprz do smaku. Gdy głowy zmiękną wyjmuję je z garnka, obieram co się da, miksuję i ponownie dorzucam do uprzednio przelanego przez sitko wywaru. Zupę jeszcze raz doprawiam do smaku (osobiście dodaję odrobinę gałki muszkatołowej) zaciągam śmietaną. Podajemy z drobnym makaronem i pokrojoną w talarki ugotowaną marchewką :-)

środa, 1 stycznia 2014

noworocznie.

No to mamy Nowy Rok :-)

Mam ogromną nadzieję i życzę tego zarówno Wam, jak i sobie samej, by był lepszy i radośniejszy niż poprzedni, a przynajmniej nie gorszy.
Bo tak naprawdę, patrząc wstecz widzę, że nie mam powodów do narzekań. Działo się całkiem sporo, było i dobrze i źle, ale ostateczny bilans wychodzi na plus. No bo przecież mamy siebie, wszyscy cieszymy się jako takim zdrowiem, wzięliśmy ślub (już niedługo pierwsza rocznica!), dowiedzieliśmy się, że po raz kolejny zostaniemy Rodzicami, a mała Istotka pod moim sercem rośnie sobie zdrowo.
Pewnie, bywały tez gorsze momenty, jak choroba Taty i wyjazd Kuby, z którym emocjonalnie ciężko było mi sobie poradzić. Przekonałam się, że wcale nie jestem aż taka silna, jak mi się wydawało. I, że samotność zdecydowanie mi nie służy. Potrzebuję bratniej duszy obok. Na co dzień. Wtedy wszystko jest łatwiejsze, a zwykła szara codzienność nabiera magii i kolorów.

Wczorajszy wieczór spędziliśmy bez większych szaleństw, tylko we własnym gronie. Zaopatrzyliśmy się w butelkę truskawkowego Piccolo i wyczekiwaliśmy Nowego Roku. Brzdące wyjątkowo udały się na popołudniową drzemkę, by wieczorem z nami posiedzieć. Co parę minut pytali, czy ten Nowy Rok już przyszedł i ...kiedy znów sobie pójdzie. Ciężko niespełna trzyletnim dzieciom wyjaśnić, że pójdzie sobie za rok, ale wtedy znów przyjdzie Nowy Rok. Kolejny  :-)
Fajny był ten nasz Sylwestrowy wieczór. Spokojny i rodzinny. Bez nerwów i stresów. Nie to, co przed Świętami. Niczego specjalnego nie szykowaliśmy, powyjadaliśmy resztę świątecznych pyszności z lodówki, która dziś świeci pustkami. Mamy masło, kilka plasterków wędliny na jutrzejsze śniadanie i światło. Czekaja nas porządne zakupy :-)
Lilkę położyliśmy normalnie do łóżeczka więc północ i fajerwerki przespała, za to z Brzdącami, ku ich uciesze popatrzyliśmy w niebo z ogródka.

Dziś zaliczyliśmy noworoczny spacer, pogoda dopisuje, więc korzystamy. Julka z Mateuszkiem wyszaleli się z Tatą, a ja powoli kulałam się pchając wózek ze śpiącą Lilianką. Od kilku dni z moja mobilnością nie jest najlepiej. Brzuch coraz większy, kręgosłup boli i nie odpuszcza, za dziećmi ledwo nadążam i szczerze mówiąc odliczam już tygodnie do końca. W piątek mam kolejna wizytę u doktorka, więc zobaczymy, co tam u Dzidziora słychać. Doktorek pewnie znów będzie chciał nam zdradzić płeć, która dalej na każdej wizycie się zmienia. Ostatnio przyprawił mnie o palpitacje serca, stwierdził, że skoro raz jest chłopczyk, raz dziewczynka to pewnie urodzą się bliźniaki, tylko bawią się z nami w kotka i myszkę i pokazuje się raz jedno, raz drugie. Poczucie humoru to on ma, nie ma co :-)
Na szczęście teraz potrafię się już z tego wszystkiego śmiać i wiem, że nieważne, czy zostaniemy Rodzicami Synka, czy Córeczki Dzidzior na pewnie będzie kochany, jak jego Rodzeństwo.

Postanowień noworocznych nie robiłam, no poza jednym. Obiecałam sobie samej, że będę częściej pisała. I częściej odwiedzała Wasze blogi, bo strasznie mi tego brakuje. Co z tego, że wpadam na szybcika, czytam co u Was jak nie mogę znaleźć chwili, by napisać choć kilka słów. A przecież te rozmowy w komentarzach, te wszystkie wymiany zdań, dyskusje tak bardzo zawsze lubiłam.

Do napisania zatem :-)