środa, 29 stycznia 2014

zimowo...

Zimowy krajobraz za oknem. Mróz co prawda troszkę zelżał, ale nie bardzo idzie to odczuć, silny watr daje nam do wiwatu. Wczoraj dość mocno poprószył śnieg, a, że zimy się wcale nie boimy - dzisiaj po raz pierwszy w tym sezonie Maluchy mogły wyjść na sanki. Julinka i Mateuszek zachwyceni śniegiem. Tarzali się, rzucali śnieżkami, wzajemnie próbowali ciągnąć się na sankach, a gdy to nie wychodziło to zamiast ciągnąć zaczynali sanki pchać - każdy sposób dobry.
Lilianka za to na biały puch patrzyła z niezłym obrzydzeniem :-) Ostrożnie stawiała kroki, a gdy tylko miała na butkach trochę śniegu wykrzywiała buźkę w podkówkę i próbowała go strzepywać - fanką zimy to ona nie będzie :-) Julka i Mat szaleli, a Lila stała przy drzwiach na taras z nosem przyklejonym do szyby i domagała się wpuszczenia jej do środka. Wpuściłam, nanosiła śniegu, a gdy zaczęłam rozbierać czmychnęła z powrotem na dwór :D
Po godzinnym szaleństwie na mrozie i obiad lepiej smakował i popołudniowa drzemka była dłuższa - nawet Brzdące zasnęły - więc mam czas na pisanie :D

Powoli dochodzę do siebie po cesarce. Co prawda dalej jestem obolała, ciężko wstać z łózka, ale daje radę - muszę. Kuba na szczęście do końca tygodnia jest z nami w domu. Bardzo dużo mi pomaga, wyręcza w wielu rzeczach. W przyszłym tygodniu co prawda wraca już do pracy, ale przez pierwszy tydzień będzie chodził później i wracał troszkę wcześniej, by zawieźć i odebrać Brzdące z Klubu Malucha (ten tydzień jednak sobie jeszcze odpuściliśmy). Przez cały luty nie będzie z nami Blanki, ale myślę, że jakość damy radę, z każdym dniem ta nasza codzienność w powiększonym gronie powinna być łatwiejsza...

Marianka to złote dziecko :-)
W nocy dalej śpi po 5-6 godzin, w ciągu dnia troszkę mniej, ale gdy nie śpi to nawet nie marudzi. Uwielbia bliskość, więc tulimy się, kiedy tylko jest ku temu okazja. Po wieczornej kąpieli kangurujemy się, jak z Li. Tej wyjątkowej bliskości nic nie zastąpi, a widzę po Liliance, jak dobrze ta bliskość podziałała...

Lilutek dalej siostrę ignoruje, choć czasami przemawia przez nią zazdrość, szczególnie podczas karmienia. Gdy tylko zobaczy, że karmię Mariankę od razu też musi wdrapać się na kolana i dostać drugą pierś, mimo, że wcześniej karmiłam ja już zdecydowanie rzadziej...

Mimo ogromnego zmęczenia jestem szczęśliwa.
Chyba jak nigdy dotąd :-)

wtorek, 28 stycznia 2014

Za chwilę mnie coś trafi...

Nie mogła uszanować.
Nie mogła zaakceptować.
Poczekać.

Musiała przyjechać.
Bo przecież co ja będę zabraniać i mówić jej co ma robić.

Przyjechała...do starszych wnuków, jak to powiedziała gdy otwierałam drzwi.

Niech będzie.
Skoro tak, nie miałam żadnych oporów by wnuki z nią zostawić i zamknąć się z Marianką w sypialni.

Taka ze mnie wredna synowa.

piątek, 24 stycznia 2014

o odwiedzinach...a raczej ich braku.

Rodzice Kuby śmiertelnie się na mnie obrazili.
Dlaczego?
Ano dlatego, że nie chciałam odwiedzin w szpitalu. Co więcej, nie chce ich nadal, przynajmniej do końca przyszłego tygodnia.

Nie rozumieją i żadne tłumaczenia do nich nie trafiają. Mama Kuby stwierdziła, że to jakieś moje fochy i wymysły, że mam przestać cudować, bo oni chcą poznać wnuczkę.

I poznają, przecież nie będę Jej trzymała z daleka od Dziadków, ale wszystko w swoim czasie.

Te pierwsze tygodnie chcę spędzić z moją Rodziną w domu. Chcę mieć święty spokój, chcę dojść do siebie po cięciu.
Chcę cieszyć się dziećmi, mężem.
Chcę czerpać radość z naszego bycia razem.

Chcę, żeby Marianka przyzwyczaiła się do życia po tej stronie brzuszka.
By nauczyła się nas, a my Jej.
Chcę by Brzdące i Li odnaleźli się w nowej sytuacji, by nie poczuli się odepchnięci.

Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?
Przyjąć do wiadomości, że narodziny dziecka to dla Rodziców coś pięknego, wyjątkowego i intymnego?

Moja Rodzina zrozumiała, dała nam czas, nie popędza.
Rodzice Kuby zrozumieć nie potrafią, nie chcą, a mnie powoli jasny szlak trafia.
Nie chcę awantur, ale nie wiem, jak długo będę w stanie spokojnie tłumaczyć moje zdanie...
Kuba każe zignorować i nie odbierać telefonów, by się nie denerwować, twierdzi, że w końcu się uspokoją. I może ma rację...

czwartek, 23 stycznia 2014

miłość...

Czy Jej mogło kiedyś z nami nie być?

Nie wyobrażam sobie tego...

Ostatnią noc spędziliśmy w naszej sypialni wszyscy razem. Lilka dalej śpi z nami, mimo, że ma już swój pokoik. Na przeprowadzkę przyjdzie jeszcze czas...
Przed północą przyszedł do nas Matuś...
Nasz mówiący do tej pory w sobie tylko zrozumiałym języku Synek wdrapał się na nasze łóżko, przytulił do mnie i zaspanym głosem zapytał czy "Maja śpi..."
Przytuliłam mocno, odchyliłam kołderkę, pokazałam, że Marianka śpi obok i zaproponowałam, że jeśli tylko chce też może się tu położyć.
Skorzystał i momentalnie zasnął wtulony we mnie...

Przed 3 za Mateuszkiem przydreptała Julinka. Ona już bez zbędnego gadania wskoczyła do naszego łózka, owinęła się kołderką i zasnęła.

Nie zbudził ich ani płacz Lilki, ani moje wstawanie i karmienie Marianki. Spali spokojnie i twardo do samej 8...

Do końca tygodnia odpuściliśmy Klub Malucha i opiekunkę, cieszymy się wszyscy sobą...

Kocham tak bardzo, że nie sposób dobrać słowa, by tą miłość wyrazić...

środa, 22 stycznia 2014

w domu!

Dziękujemy za gratulacje! :-)

Jesteśmy w domu.
W komplecie :-)

Tęskniłam bardzo.
Niby to tylko niecałe 3 dni, ale nie mogłam sobie znaleźć miejsca.
I to nie z bólu, a z tęsknoty własnie.
Brzdące przyzwyczajone, nocują przecież regularnie u Dziadków, za to Li nigdy nie zostawała beze mnie na tak długo. Nawet gdy leżała w szpitalu spędzałam z nią tyle czasu, ile tylko mogłam...

Na szczęście dała radę :-)
Ba, postawiła nawet swoje pierwsze kroczki, żeby zrobić mamie niespodziankę. Moja mina, gdy otworzyłam drzwi do domu, a na powitanie wybiegły nam Brzdące, a za nimi powolutku dreptała Li - bezcenna ;-)

Brzdące siostrą zauroczone. Przychodzą, głaskają, Julka śpiewa kołysanki, Matuś całuje po rączkach.
Lila...ignoruje zupełnie.
Od powrotu do domu nie odstępuje mnie na krok. Dajemy jej czas, bo to przecież nowa sytuacja. Nie dość, że mamy nie było to jeszcze nie wróciła sama...

A Marianka?

Jest idealna.
W każdym calu.
Spokojna.
Cichutka.
Płacze jedynie, gdy jest głodna.
W nocy przesypia 5-6 godzin...

Kto by pomyślał, że zamiast do Niej dalej będę wstawała do Li :-)

Uczymy się siebie.
Ogarniamy codzienność.

Cieszymy się naszym poczwórnym Szczęściem :-)

niedziela, 19 stycznia 2014

Już jest!

Nie 29 jak było zaplanowane, a 19 stycznia, krótko po 2 w nocy na świat przyszła:

Marianna Klara

nasze 48 cm i 2.480 kg Szczęścia :-)

K.

środa, 15 stycznia 2014

dwa tygodnie!

Dwa tygodnie.
Czternaście dni!

Tyle tyle dzieli nas od spotkania z Dzidziorkiem.
Niewiarygodne :-)

Skończy się zabawa w kotka i myszkę i w końcu dowiemy się, kto się w brzuchu ukrywał.
Cieszę się.
Bardzo się cieszę.
I na Leosia i na Mariankę.

Na wczorajszej wizycie u Doktorka ustaliliśmy termin cesarskiego ciecia.
Jednak.
Podobno będzie bezpieczniej.
Nie upierałam się.
Nie naciskałam.
Zaufałam, bo wiem, że Doktorek chce i dla mnie i dla Dzidziorka jak najlepiej.

29 stycznia na świat przyjdzie nasz kolejny Cud :-)

wtorek, 14 stycznia 2014

o intensywnym weekendzie :-)

Intensywny weekend za nami.
W sobotę z rana oddaliśmy dzieci do Dziadków, żeby im ułatwić życie, a sobie utrudnić każde pojechało gdzie indziej. I tak Jula trafiła do rodziców Kuby, Mat do moich, a Lila do mojego brata :-)
Sami natomiast udaliśmy się na pyszne śniadanie i ostatnie dzieciowe zakupy. Ah, jak dobrze było zjeść w spokoju, nie odchodząc co chwilę od stołu, nie przełykając w biegu między jedną dzieciową kłótnia, a druga. Chyba już zapomniałam jak to jest jeść ze smakiem, w błogiej ciszy :D
Śniadanie było pyszne, skusiłam se na bagietki z pesto i kurczakiem, zapiekane z mozarellą. Wszystko podane na sałacie z pomidorami, ogórkiem, cebulka i ziołami - niebo w gębie, z resztą zobaczcie sami, jak apetycznie wyglądało:


Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy dalej. Dokupiliśmy troszkę ubranek, odebraliśmy zamówiony wózek i udaliśmy się po Li (Brzdące nocowały u Dziadków) , by w miarę wcześnie wrócić do domu, bo w niedziele czekał nas...wolontariat WOŚP. Jeszcze latem postanowiłam sobie, że jak siły mi pozwolą to chciałabym się przyłączyć do zbiórki. Wiem, jak wiele znaczy dobry sprzęt przy ratowaniu życia dzieci, wiem, że gdyby nie on, same wysiłki lekarzy nie pozwoliłyby Lilce przeżyć. Dlatego z samego rana ubraliśmy się ciepło, zapakowaliśmy do plecaka termos z gorącą herbatą, jedzenie dla Lili i całą trójką z puszką w ręce i identyfikatorem na piersi ruszyliśmy na ulice Poznania :-)

Niezapomniane uczucie, bycie wolontariuszem chyba na stałe zostanie wpisane w mój styczniowy kalendarz. Strasznie się ciesze, że mogłam tam być. Nie interesują mnie żadne argumenty przeciw Owsiakowi, niech każdy postępuje w zgodzie ze sobą i własnym sumieniem, chcesz pomagać - rób to, nie chcesz - nie rób ale nie krytykuj i nie mieszaj z błotem.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Julinka skarżynka :-)

Julinka nasza weszła w etap skarżenia.
A skarży na wszystkich, tylko mnie na razie oszczędziła ;-)

I tak dowiedziałam się już, że:

- tata w bucikach wśedł do domu, mamuś pać, w bucikach jest, bloto przyniesie!! - po czym pobiegła do Kuby, ukucnęła, rozwiązała mu sznurowadła (plącząc je przy tym) i stanowczym tonem zażądała, by buty zdjał.
Moja krew - też z tym walczę :D
- Lili śoczek  wylala, mamiś, na dywan wylala i mokly jest!! - wylała, fakt, ale dlatego, że Jula zostawiła swój kubeczek na brzegu stolika, o tym już sama nie powiedziała, bo jak tu tak podkablować mamie siebie samą?:D
- Mamuś!! a tatuś czekoladkę zjadl, wieś? sam zjadl!! - no co za tatuś, zeżarł w dodatku moja ulubiona, która miałam schowana na czarna godzinę. Czas pomyśleć o innej skrytce na słodycze ;-)
- Maaaaaaamaaaaa!! choć sibsiutko, choooooć, popać, ksiąźeczkę moja Lilaaaa maaaaa, niech mi daaaa, moja jest!!
- Mamiś, a wieś, jak babcia byla to tata śpac posiedł, razem z Lilą i długo spali wieś? - a miał w tym czasie wszystkie podłogi wyszorować :D
- Mamaaaaaaa, a Mati w lesie paluszki gole miał i petusie zgubil! - znaczy, że rękawiczki zgubił :D

I tak kilka razy dziennie. Nie wiem tylko, czy czekać, aż jej przejdzie, bo to kolejny etap czy tłumaczyć, że skarżenie na innych jest złe. Póki to jeszcze nie kłamstewka i zwalanie winy na innych za swoje własne występki to chyba przeczekamy...

niedziela, 5 stycznia 2014

z duchem czasu...

Chciałam wreszcie pójść z duchem czasu...
Założyłam stronę bloga na Facebooku i...już zdążyłam z niej zrezygnować.
No bo albo ja taka tępa i oporna jestem na nowinki, albo zrobiłam coś źle...i nie ogarnęłam tych fejsbukowych nowinek.
Bo strona była, a i owszem, ale u innych nie mogę niczego skomentować czy polubić.

Dam sobie jednak z tym spokój. Będę po prostu częściej bywać na blogu. Zdecydowanie lepiej na tym wyjdę :-)

Ale, żeby jednak iść z duchem czasu znalazłam w kuchni miejsce na zmywarkę. Wreszcie. Wymierzyłam wszystko i już wiem, co będzie naszym następnym zakupem. Jak już Dzidzior się urodzi to na zmywanie chyba naprawdę nie wystarczyłoby mi czasu i albo zaczęlibyśmy jadać na plastikowych talerzykach, albo do zmywania musiałabym zagonić Brzdące :D

A miejsce i fundusze na zmywarkę znalazły się dziś po południu, gdy zmywając po obiedzie kręgosłup bolał tak bardzo, że ledwo mogłam ustać i zmywanie musiałam podzielić na dwie raty...

W kwestii tych nowinek jeszcze...pamiętacie jak mówiłam, że nie zaprzyjaźnię się z Windows 8? Otóż nie lubimy się do dnia dzisiejszego. Kuba się nade mną pastwi i raz po raz próbuje nauczyć różnych trików,ale na drug dzień już ich nie pamiętam, a drań, mimo swojej obietnicy nie chce mi systemu zmienić, bo twierdzi, że nie warto. Ba, wymyśił sobie, że powinnam system zaktualizować do wersji 8.1, ale to chyba po moim trupie, bo wtedy już w ogóle nie ogarnę...

piątek, 3 stycznia 2014

o Dzidziorku i...zupie rybnej :-)

Dziś nasz Dzidziorek jest dziewczynką :-)
Jeszcze dwie, góra trzy wizyty przed nami, a potem wreszcie się przekonamy, czy będzie Marianka, czy Leoś :-)

Waga u doktorka pokazała 7 kg na plusie. Niby nie za dużo jak na ten okres ciąży, ale czuje się naprawdę jak mały słoń. Plecy niemiłosiernie bolą, w nocy nie bardzo mogę spać, zadyszki dostaje po przejściu paru metrów, za dziećmi nie nadążam, nachylić się nie mogę...
Jednak prawdą jest, że każda ciąża jest inna i nie ma co ich do siebie porównywać. W ciąży z Brzdącami aktywna i mobilna byłam do samego końca, nic nie dolegało, nic nie dokuczało. Z Lilą nie było łatwo, bo i cukrzyca się przyplątała i leżeć musiałam, a i tak nie uchroniło mnie to przed wcześniejszym porodem. Teraz od początku było dobrze, ale ostatni trymestr daje w kość...

Dzidziorek według pomiarów waży 2.300 i mierzy jakieś 44 centymetry. Śmiejemy się z Kubą i doktorkiem, że w porównaniu do Lilki Maluch to już teraz niezły klopsik :-) Wyniki badań w normie, no poza żelazem, bo tu znów problem, ale nie jest tragicznie. Na wcześniejszy poród się nie zapowiada - na szczęście. Szyjka długaśna, rozwarcia brak. Jeszcze się okażę, że tym razem ciąże przenoszę :D 
Na następnej wizycie dowiem się jak dokładnie wygląda kwestia porodu naturalnego, bardzo możliwe, że tym razem nie będzie przeciwwskazań, doktorek skonsultuje się jeszcze ze swoim kolega i podejmą decyzję. jeśli nie będzie zgody nie będę ryzykować i umówimy się już na konkretny termin by wykonać cc.

Hormony znów dają mi do wiwatu...ciągle mam ochotę na seks. Dobrze, że Kuba w domu :D

Co poza tym?
Dalej szykujemy wyprawkę, ale o tym będzie osobny post. Chyba wreszcie zdecydowałam się na konkretny wózek - zauroczył mnie, mimo, że nie jest prosty i tradycyjny (ah ta kobieca zmienność:D) tylko cena odstrasza, więc zobaczymy jak to będzie...
Torba do szpitala spakowana, opieka dla dzieci załatwiona, bo mamy zamiar rodzić razem :-)

Tyle w temacie powizytowym.

O zupie miałam jeszcze napisać. 
Od zawsze w naszym domu w wigilie jadło się zupę rybną, nie wyobrażam sobie, by któregoś roku mogło jej zabraknąć. Smakuje wszystkim bez wyjątku, przynajmniej w naszej rodzinie, bo znam takich, który twierdzą, że jej nie przełkną, mimo, że nigdy nawet nie próbowali...
Zupę gotujemy z karpich głów. Zazwyczaj dodajemy jeszcze kawałek karpia, ale głównym składnikiem sa jednak głowy i inne części rybki, których nie usmażymy, 
najpierw gotujemy wywar z włoszczyzn, jak na rosół, gdy warzywa zmiękną, wyciągamy je, dodajemy głowy (bez oczu :D) listki laurowe, ziele angielskie, sól i pieprz do smaku. Gdy głowy zmiękną wyjmuję je z garnka, obieram co się da, miksuję i ponownie dorzucam do uprzednio przelanego przez sitko wywaru. Zupę jeszcze raz doprawiam do smaku (osobiście dodaję odrobinę gałki muszkatołowej) zaciągam śmietaną. Podajemy z drobnym makaronem i pokrojoną w talarki ugotowaną marchewką :-)

środa, 1 stycznia 2014

noworocznie.

No to mamy Nowy Rok :-)

Mam ogromną nadzieję i życzę tego zarówno Wam, jak i sobie samej, by był lepszy i radośniejszy niż poprzedni, a przynajmniej nie gorszy.
Bo tak naprawdę, patrząc wstecz widzę, że nie mam powodów do narzekań. Działo się całkiem sporo, było i dobrze i źle, ale ostateczny bilans wychodzi na plus. No bo przecież mamy siebie, wszyscy cieszymy się jako takim zdrowiem, wzięliśmy ślub (już niedługo pierwsza rocznica!), dowiedzieliśmy się, że po raz kolejny zostaniemy Rodzicami, a mała Istotka pod moim sercem rośnie sobie zdrowo.
Pewnie, bywały tez gorsze momenty, jak choroba Taty i wyjazd Kuby, z którym emocjonalnie ciężko było mi sobie poradzić. Przekonałam się, że wcale nie jestem aż taka silna, jak mi się wydawało. I, że samotność zdecydowanie mi nie służy. Potrzebuję bratniej duszy obok. Na co dzień. Wtedy wszystko jest łatwiejsze, a zwykła szara codzienność nabiera magii i kolorów.

Wczorajszy wieczór spędziliśmy bez większych szaleństw, tylko we własnym gronie. Zaopatrzyliśmy się w butelkę truskawkowego Piccolo i wyczekiwaliśmy Nowego Roku. Brzdące wyjątkowo udały się na popołudniową drzemkę, by wieczorem z nami posiedzieć. Co parę minut pytali, czy ten Nowy Rok już przyszedł i ...kiedy znów sobie pójdzie. Ciężko niespełna trzyletnim dzieciom wyjaśnić, że pójdzie sobie za rok, ale wtedy znów przyjdzie Nowy Rok. Kolejny  :-)
Fajny był ten nasz Sylwestrowy wieczór. Spokojny i rodzinny. Bez nerwów i stresów. Nie to, co przed Świętami. Niczego specjalnego nie szykowaliśmy, powyjadaliśmy resztę świątecznych pyszności z lodówki, która dziś świeci pustkami. Mamy masło, kilka plasterków wędliny na jutrzejsze śniadanie i światło. Czekaja nas porządne zakupy :-)
Lilkę położyliśmy normalnie do łóżeczka więc północ i fajerwerki przespała, za to z Brzdącami, ku ich uciesze popatrzyliśmy w niebo z ogródka.

Dziś zaliczyliśmy noworoczny spacer, pogoda dopisuje, więc korzystamy. Julka z Mateuszkiem wyszaleli się z Tatą, a ja powoli kulałam się pchając wózek ze śpiącą Lilianką. Od kilku dni z moja mobilnością nie jest najlepiej. Brzuch coraz większy, kręgosłup boli i nie odpuszcza, za dziećmi ledwo nadążam i szczerze mówiąc odliczam już tygodnie do końca. W piątek mam kolejna wizytę u doktorka, więc zobaczymy, co tam u Dzidziora słychać. Doktorek pewnie znów będzie chciał nam zdradzić płeć, która dalej na każdej wizycie się zmienia. Ostatnio przyprawił mnie o palpitacje serca, stwierdził, że skoro raz jest chłopczyk, raz dziewczynka to pewnie urodzą się bliźniaki, tylko bawią się z nami w kotka i myszkę i pokazuje się raz jedno, raz drugie. Poczucie humoru to on ma, nie ma co :-)
Na szczęście teraz potrafię się już z tego wszystkiego śmiać i wiem, że nieważne, czy zostaniemy Rodzicami Synka, czy Córeczki Dzidzior na pewnie będzie kochany, jak jego Rodzeństwo.

Postanowień noworocznych nie robiłam, no poza jednym. Obiecałam sobie samej, że będę częściej pisała. I częściej odwiedzała Wasze blogi, bo strasznie mi tego brakuje. Co z tego, że wpadam na szybcika, czytam co u Was jak nie mogę znaleźć chwili, by napisać choć kilka słów. A przecież te rozmowy w komentarzach, te wszystkie wymiany zdań, dyskusje tak bardzo zawsze lubiłam.

Do napisania zatem :-)